Pojechaliśmy. Wolałam nie cieszyć się na zapas, bo wiadomo, jak to bywa. Ale jednak się udało. W czwartek po południu byliśmy w Wetlinie, a że do zachodu słońca zostało mało czasu, pozwiedzaliśmy sobie miejscowość (to znaczy: przeszliśmy szosą dwa kilometry, czyli prawie całą długość wsi, potem napiliśmy się grzańca w jednej z tamtejszych świetnych knajp i wróciliśmy). Nazajutrz za to miałam zamiar spełnić swoje marzenie: obejrzeć wschód słońca ze Smereka. Podania głosiły, że zobaczymy coś w tym rodzaju.
„Ze mną nic ci nocą w lesie nie grozi”, powiedział niskim głosem. To mnie, oczywiście, ostatecznie przekonało. Wstaliśmy o czwartej, wyszliśmy o piątej w noc rozjaśnianą księżycem tuż po pełni. Księżyc świecił mocno i widzieliśmy swoje ostre cienie. Miały to być jedyne wyraźne cienie naszych sylwetek, jakie udało nam się zaobserwować podczas tego weekendu ;) O szóstej zaczął padać śnieg, a tuż po siódmej byliśmy na szczycie i podziwialiśmy widok na wschód:
Tak więc nie całkiem się udało, ale i tak byłam zachwycona. Pierwszy raz nocą na szlaku, pierwszy raz tak wcześnie na górze, w ogóle dużo pierwszych razów. Pierwszy też raz udało mi się być w górach o tej porze roku – wcelować w piękną i krótką bieszczadzką jesień. Opłaciło się:
Zeszliśmy przez Połoninę Wetlińską, a potem żółtym szlakiem do czarnego – którym też jeszcze nie szłam – do Osady. Piękna trasa, polecam. Zabawne było to, że na szosie byliśmy około południa. Zdarzało mi się o tej porze dopiero wychodzić w góry, ale nigdy wracać :)
Nazajutrz poszliśmy do mojego ukochanego Caryńskiego, a potem znów nową dla mnie trasą na Magurę Stuposiańską. To przepiękny, mało uczęszczany szlak, cały czas w lesie, ale wcale nie nudny, przeciwnie – bardzo różnorodny. Jest też słabo oznakowany i kilka razy łatwo było źle pójść. Nie chciałabym się tam znaleźć sama podczas gęstej mgły.
A potem złapaliśmy stopa do Ustrzyk Górnych, gdzie poszliśmy na piwo z moim bratem :) Dzień wcześniej odbyliśmy w Wetlinie spontaniczne, czteroosobowe blipiwo, tak więc potrzebę socjalizacji również mieliśmy w pełni zaspokojoną. Idealnego wieczoru dopełniło wino, już w Wetlinie, we dwoje, w cichej, pustej sali Chaty Wędrowca.