Nie jestem pewna, ale chyba ostatni raz miałam dwa tygodnie wakacji, gdy miałam jakieś dziewiętnaście lat. Nie mówię o wolnym od pracy, tylko o wyjeździe, prawdziwych wakacjach, spędzonych poza miastem. Zupełnie zapomniałam, jak to jest! Ale uparłam się i jeden tydzień spędziliśmy w Urlach, a drugi na działce. Urlop z dzieckiem jest dość męczący, ale nie przestaje być odpoczynkiem – od codzienności, domowych obowiązków, problemów, które są tu, a nie ma ich tam. No i świetnie było spędzić trochę czasu tylko we troje, choć Lichowi bardziej chyba podobał się drugi tydzień, z Siostrą i dziećmi.
Pogoda w większości dopisała, moczyliśmy się w rzece, a nawet w dwóch rzekach. Zbieraliśmy jagody, oglądaliśmy zwierzęta, spacerowaliśmy po lesie, jadaliśmy na dworze – samo dobro! W Urlach powietrze jest niesamowite, jakby się oddychało pięć razy pełniej, bardziej. Masa ptaków. Przepiękny las, po którym mogłabym spacerować godzinami, pełen sosen, jagód, puszystego mchu i świateł. I ptaków, rzecz jasna. Być może lepiej byśmy skorzystali ze skromnych, ale nam wystarczających miejscowych atrakcji, gdyby nie to powietrze właśnie – tak czyste, że szok tlenowy powodował permanentną senność. Szczególnie Kain jest podatny na zmiany klimatu i gdyby mu pozwolić, zasypiałby tam wszędzie.
Zabawiliśmy pięć dni i wróciliśmy na weekend do Warszawy, żeby się oprać i przepakować, po czym zamelinowaliśmy się pod Serockiem na działce Siostry. Kompletny środek niczego, nie ma nawet sklepu. Ba, nawet samochód z lodami przyjeżdża tylko w weekendy. Duży ogród, po którym dzieci mogą swobodnie biegać i do woli korzystać z trampoliny, huśtawek, piaskownicy, domku na drzewie i miliarda zabawek nagromadzonych przez kolejnych nieletnich. No i Narew, która jest większa i głębsza od Liwca, dzięki czemu nasza córka odkryła pływanie. Było fenomenalnie. W tak upalny dzień, jak dziś, żałuję, że nie mogliśmy zostać dłużej. Takie dni powinno się spędzać nad wodą, leżąc wygodnie na trawie w cieniu.
Oczywiście wszędzie dobrze, ale najlepiej w domu – przyjemnie było wrócić do własnego łóżka, własnej, niezmętniałej wody w kranie, własnej wanny. Odkopać się z prania, poczuć u siebie, wrócić do warszawskiej rutyny. I zacząć rozmyślać o kolejnym weekendzie;) W sierpniu urwę się na chwilkę do Krakowa!