Nauczyłam się czytać w wieku czterech lat. Nie było wtedy kolorowych telewizorów, kablówki, internetu, wypożyczalni video i bogatego repertuaru kinowego. Połknąwszy „Kubusia Puchatka” i różne „Poczytaj mi, mamo” zabrałam się kolejno za „Doktora Dolittle”, „Mary Poppins”, Muminki, baśnie braci Grimm, Andersena, „Alicję w Krainie Czarów”…
po czym skończyły mi się bajki i gdzieś w okolicach pierwszej klasy wzięłam się za Montgomery, Maya i Chmielewską.
Z powyższych przyczyn z większością baśni zapoznałam się, zanim dobrała się do nich wytwórnia Disneya lub przynajmniej za nim te, do których się już była dobrała, dotarły pod polskie strzechy. Uładzone i wygładzone wersje znanych mi historii przyjęłam bez rewelacji, nauczona od początku, że książka sobie, a film sobie. Do dziś unikam oglądania ekranizacji, jeśli przedtem nie przeczytałam książki, a do filmów na podstawie lub
„na motywach” moich ulubionych powieści podchodzę bardzo ostrożnie
i sceptycznie, co mi oszczędza wielu rozczarowań. Ale nie o tym. Z wiekiem bowiem coraz częściej spotykam ludzi, którzy edukację „bajkową” odbyli tylko za nieudolnym pośrednictwem pana Disneya i jego ekipy, a jeśli czytali książki, to zazwyczaj były to kolorowe cudeńka wydane razem z filmem – okrojona opowieść na podstawie okrojonej filmowej wersji.
Ponieważ do tych ludzi należy także Kain, rozpoczęłam edukację.
Na pierwszy ogień poszedł „Mały Książę”, teraz jesteśmy w połowie „Kubusia Puchatka” i pomału zezuję w stronę braci Grimm i Andersena. Trochę przy tym spoileruję, a mój mąż z szeroko otwartymi ze zdziwienia oczami przyjmuje informacje, że Kopciuszek nie miał żadnej Dobrej Wróżki Matki Chrzestnej, że Mała Syrenka nie wyszła za księcia, Pan Sowa był rodzaju żeńskiego (przynajmniej w polskim przekładzie), a roszpunka to rodzaj sałaty.
Nie jest lekko, proszę Państwa ;) Ale staramy się, działamy, praca
u podstaw i te sprawy. Czytam na głos wieczorami lub rano w weekendy,
w łóżku lub w wannie, po jednym rozdziale, czasem dwa. To miłe i ciepłe chwile, lubię czytać mu na głos bajki z mojego dzieciństwa i razem się
z nich cieszyć.
Jednakowoż apeluję: edukujcie swoje dzieci. Czytajcie im wartościowe książki, rozmawiajcie o literaturze i kinematografii, większym podsuwajcie oryginalne wersje. Wszak czego Jaś się nie nauczy, to Janowi będzie musiała wtłoczyć do głowy Małgosia ;)